Od 2 tygodni jesteśmy w drodze, za nami 2/3 trasy i czas spędzony głównie w narodowych parkach południowej Afryki. Codzienne obcowanie z dziką i mejestatyczną przyrodą to pakiet nowych doświadczeń, przeżyć i emocji, które tkwią już głęboko w nas. Za chwilę przed nami nowy etap tej wyprawy – Mozambik i zupełnie inne oblicze Afryki. Z niecierpliwością wyczekujemy szumu fal oceanu Indyjskiego i ciepła piasku pod stopami…

Tymczasem jednak docieramy do Parku Narodowego Liwonde, aby pożegnać się z krajobrazami parków w takim wydaniu i doświadczyć naszym zdaniem, najlepszego rejsu – safari po dzikiej rzece Shire . Jej koryto z wodą o błotnistym zabarwieniu przedziera się przez intensywną zieleń traw malowniczego Malawi i tworzy niepowtarzalny pejzaż. Niezwykłość rejsu tkwi w bogactwie wód tej magicznej rzeki, bowiem obfituje ona w ogromną ilość hipopotamów, których łby unoszą się nad taflą wody niczym zanurzone, osadzone na dnie ogromne głazy. I tylko na pozór te opasłe ssaki zdają się być pociesznymi fajtłapami z nadwagą. Podczas, gdy nasza łódź omija kolejne stada, raz po raz jakiś samiec, otwartą paszczą zaznacza kto jest panem tego miejsca, a kto tolerowanym gościem. Kolejnymi mieszkańcami rzeki są ogromne krokodyle nilowe, gady te bezgłośnie penetrują wody bądź wylegują się przy brzegu, samym wyglądem wzbudzając w nas ogromny respekt. Nasz rejs trwał 2 godziny, podczas, których żadne z nas nie odważyło się nawet na chwilę zanurzyć ręki w wodzie. Nasze dłonie skupiliśmy na aparatach uwieczniając widoki, które mijaliśmy. W towarzystwie hipopotamów, krokodyli, antylop, orłów i wszystkich odgłosów przyrody, które nam towarzyszyły, obserwowaliśmy kolejne widowisko jakie serwowała nam Afryka. Po rejsie wróciliśmy do naszego obozu, aby przy ognisku i zimnym piwku podzielić się wrażeniami z minionego dnia. Nasz nieogrodzony camping, między nami a zwierzętami nie było żadnej granicy, dawał nam poczucie, że jesteśmy bliżej Afryki, a ona bliżej nas. Nazajutrz wyruszyliśmy w długą drogę ku granicy z Mozambikiem. Trasa prowadziła przez góry Mulanje z ich najwyższym szczytem w tle (Sapitwa 3002 n.p.m.) Jadąc wzdłuż masywu przed nami rozpościerał się zapierający dech widok. Zielone po horyzont plantacje herbaty to ogromny dywan bujnej, soczystej trawy. Musieliśmy zatrzymać się choć na chwilę i każdym zmysłem wchłonąć tę mieszanką zapachu herbaty i świeżego górskiego powietrza i zamknąć na długo w naszych nozdrzach. Dzięki temu pisząc to nadal doskonale pamiętam ten aromat.

Niestety przed nami granica z krajem chyba najbardziej policyjnym i skorumpowanym w Afryce południowej. Jest niezbyt często przekraczana przez turystów za to często przysparza wielu kłopotów. Należy zachować spokój i zdrowy rozsądek ,aby niechcący nie wplątać się w niepotrzebne dyskusje z policją i urzędnikami, które tylko wydłużą i tak nieuniknioną drogę przez mękę usłaną amerykańskimi dolarami… Po 3 godzinach byliśmy w Mozambiku, musieliśmy niezwłocznie wymienić pieniądze na ichniejszą walutę Metical co wiązało się z kolejną ciekawą przygodą. Wymiana nastąpiła w kantorze typu drive-thru, zatrzymaliśmy auto, opuściliśmy do połowy szybę, po naszej stronie 4 osoby po ich 20 z szefem cinkciarzy na czele, który zatwierdzał nasze warunki. Przynajmniej nie traciliśmy czasu na znalezienie kantoru bo on znalazł nas

Przed nami 500 km do cywilizowanej części kraju, staraliśmy się pokonać tę trasę, ale droga choć piękna okazała się ciężka, a wieczór zbliżał się coraz szybciej. Musieliśmy więc zmienić plan i na szybko poszukać nowego miejsca na nocleg. Mniej wprawionych dopadła obawa, że na dziko to mniej bezpiecznie. Nagle udało nam się wypatrzeć w oddali malutkie gospodarstwo i kilka kobiet z mnóstwem dzieciaków. Jakoś na migi dzięki wrodzonej sympatii, miłe Panie zaprosiły nas na posesje, pośpiesznie rozpaliły ogień i ugościły jak potrafiły najlepiej. To był wspaniały gest mozambickiej gościnności, w zamian za to odwdzięczyliśmy się kolacją, stekmi wołowymi, pyszną sałatką a wszystko zakrapiane dobrą whisky. Po wspólnym posiłku zorganizowaliśmy tańce dla dzieci i ich mam, nieoceniona okazała się Agnieszka, która ze swoistym sobie wdziękiem rozkręciła całą zabawę. To było zderzenie dwóch kultur, ale kolejny raz okazało się, że muzyka łączy obyczaje. Niezależnie od zakątku świata ludzie wszędzie radują się tak samo, było cudownie i wzruszająco. Byliśmy szczęśliwi , że tak ciepło nas przyjęli a Oni, że urozmaiciliśmy im czas. To z pewnością był najfajniejszy nocleg podczas całej naszej wyprawy -spontaniczny i zaskakujący.

Nad ranem czekała nas kolejna niespodzianka, ponieważ na miejsce dotarliśmy po zmroku dopiero nad ranem zobaczyliśmy w jak cudownym miejscu się zatrzymaliśmy, wschód słońca na tle gór był spektakularny. Ten wieczór zajął szczególne miejsce w naszych sercach.

Po śniadaniu ruszyliśmy dalej w stronę oceanu, przed nami ciężka droga ale wiedzieliśmy jaka nagroda nas czeka… jedne z najpiękniejszych plaż na świecie…

Ps. Wśród zdjęć znajdziecie świnkę otuloną chrustem sprytnie umoszczoną na rowerowym bagażniku…UWAGA! świnka żyła i miała się dobrze, na dowód tego przyjemnie pochrumkiwała. Pewnie dlatego, że na rowerze szybciej niż na krótkich nóżkach.