Po przylocie do Lusaki, noc spędziliśmy w niewielkim sierocińcu prowadzonym przez siostry misjonarki. Z samego rana wypoczęci z apetytem na kolejny dzień wrażeń ruszyliśmy do Mana Pools – Parku Narodowego w Zimbabwe, położonego nad niezwykle urokliwą rzeką Zambezi. Mana w języku Shona znaczy cztery, zatem Mana Pools to cztery baseny. Ich obecny kształt jest wynikiem zmieniającego się na przestrzeni milionów lat i na nowo ukształtowanego koryta rzeki. Wraz z nastaniem pory suchej, kiedy wysychają okoliczne sawanny na obszarze Mana Pools wciąż utrzymuje się wilgoć, do rezerwatu przybywają ogromne stada zwierząt z terenów całego północnego Zimbabwe, głównie słoni i bawołów ale również kilku rzadko spotykanych w innych częściach kraju, grup antylop jak eland i kobuz. Podczas pory deszczowej tereny parku zamieniają się w szeroki pas jezior, dlatego żyje tu największa w całym Zimbabwe populacja hipopotamów i krokodyli. Mana Pools oprócz wspaniałych zwierząt to imponujący las buszowy, urzekający różnorodnością gatunków drzew jak akacjowce, mopani, rodezyjskie teaki, jackelberry, hebanowce, mahonie, baobaby czy figowce o niespotykanych nigdzie indziej rozmiarach. Nie dziwi zatem fakt, że Park Narodowy Mana Pools wpisano w 1984 r na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Stanowi on ostoję dla wielu zagrożonych wyginięciem gatunków dzikich zwierząt. Ochroną objęte jest około 2500 km2 obszaru równiny zalewowej rzeki Zambezi.

My również zakosztowaliśmy uroków tego niezwykłego miejsca. To co zapewniło najwięcej emocji to niewątpliwie walking safari, które daje możliwość bezpośredniego kontaktu i obcowania z dziką przyrodą, to co zazwyczaj oglądamy z perspektywy auta teraz było w zasięgu ręki… rośliny, owady, gady, zwierzęta… dzikie, silne, nieprzewidywalne ale przede wszystkim żyjące w swym naturalnym środowisku.

Już po niecałej godzinie naszej wędrówki, znaleźliśmy się w centrum wydarzeń jako świadkowie wspaniałego widowiska z udziałem wygłodniałych likaonów polujących na płochliwe impale. Nieco dalej zza krzaków wyskoczyła cętkowana hiena, tym razem skutecznie strasząc naszą ekipę. Z każdym krokiem odkrywaliśmy piękno i urok chwili i miejsca w którym się znaleźliśmy. Podczas naszej wędrówki udało nam się zaobserwować wiele wspaniałych gatunków zwierząt – słonie, bawoły, antylopy eland, guźce, zebry, impale, koby śniade, hipopotamy ,koczkodany to tylko niektóre z nich. Wieczorem nasz obóz rozbiliśmy tuż nad rzeką Zambezi, pełnej krokodyli i hipopotamów, które w każdej chwili mogły wyjść na spacer w pobliże naszych namiotów, to dopiero prawdziwa adrenalina… Przy kolacji skupieni wokół ogniska czuliśmy na plecach oddech hien, antylop i rateli, które nie pozwalały zapomnieć, że to my jesteśmy tu gośćmi i tylko na chwilę. Nad ranem ruszyliśmy dalej, tym razem autem, które w wyniku awarii (urwany przewód hamulcowy) musieliśmy niezwłocznie naprawić. Podczas naprawy, która odbywała się w najdzikszym warsztacie świata, wydarzyła się rzecz dość niecodzienna, nagle za plecami wyrósł ogromny samiec słonia, który w poszukiwaniu jedzenia, spokojnie przechadzał się między nami i samochodami. Ze zdumieniem obserwowaliśmy jak niczym z gracją motyla końcówką trąby obwąchuje to co mogłoby być przysmakiem. Staliśmy jak wryci, czekając, aż pan sytuacji zrobi co trzeba i odejdzie. Wow! To było coś! Tych chwil już nie zapomnimy… ale przed nami kolejne przygody. Następnym naszym celem był Park Narodowy South Luangwa w Zambii